niedziela, 14 lutego 2016

Rzecz o pozytywnym myśleniu

Dlaczego się opłaca.

     Moja przygoda z "pozytywnym myśleniem" zaczęła się dawno temu. Będąc jeszcze w szkole średniej  dostałam od koleżanki książkę Josepha Murphy'ego o intrygującym tytule "Potęga podświadomości". Pochłonęłam ją jednym tchem. Oczywiście nie mogłam się doczekać, by nowo nabyte wiadomości wprowadzić jak najszybciej w życie. Niewiarygodne, jak prędko te fantastyczne  teorie zaczęły się potwierdzać...

     Jestem dzieckiem lat '80-tych. Doświadczyłam chyba wszystkich problemów, które towarzyszyły tym burzliwym czasom. Dzieciństwo spędzone na podwórku z kluczem do mieszkania uwieszonym u szyi, wieczny brak podstawowych artykułów spożywczych wraz z zadziwiającym nadmiarem alkoholu oraz papierosów, awantury, nawet interwencje policji w domu... Jako jedyna z rodzeństwa zamarzyłam o studiowaniu. I to nie byle czego...Od zawsze chciałam pomagać zwierzętom i moim niedoścignionym marzeniem była weterynaria. Pomimo biedy, problemów, choroby, a potem śmierci mamy spełniłam swoje marzenie. I aż boję się myśleć, co by było, gdybym te 15 lat temu nie przeczytała  jednej książki, która tak bardzo zmieniła moje życie.

     Dlaczego piszę o tym? Ponieważ chcę, żeby jak najwięcej ludzi uwierzyło w siebie, w swoje marzenia. Żeby się nie poddawali i walczyli. Żeby nauczyli się nabierać dystansu do swoich problemów i doceniać również pomyłki i niepowodzenia. Żeby w każdej porażce zobaczyli zalążek przyszłego sukcesu. A przez to nabrali śmiałości i determinacji, by spełniać swoje najskrytsze marzenia.  Tego można się nauczyć. Można zmienić swoje podejście do każdej sytuacji. Nie napiszę tu banału w stylu "trzeba tylko chcieć". Nie, to nie tak. Sama chęć zmiany nie wystarczy. Jest ona niezbędna, by zacząć proces przeprogramowywania myślenia , ale w starciu z rzeczywistością nie da po prostu rady.  Do tego potrzeba konsekwencji, uporu, siły charakteru, rezygnacji z natychmiastowej gratyfikacji i poświęcenia. Ale warto. Wszystko, co cenne w życiu jest okupione czyjąś ciężką pracą, potem i łzami...czasem nawet krwią. I to właśnie jeden z najważniejszych kompasów - jeśli coś jest bardzo trudne do wykonania, to tym bardziej wartościowym się staje...
    

   

piątek, 12 lutego 2016

Z doświadczenia i obserwacji...

Tak... zaczynam pisać tego bloga mając do dyspozycji jedynie to. Doświadczenie i  możliwość obserwowania. Żadnej merytorycznej wiedzy, żadnego wykształcenia w dziedzinie psychologii,  marketingu, coachingu etc. To, co tu opisuję jest efektem wieloletniej pracy nad sobą, ciągłych zmagań  z charakterem i predyspozycjami (jakże uciążliwymi w większości!) oraz mniej lub bardziej trafnego wyciągania wniosków.
     Wiem, jak ciężkie potrafi być życie. Doświadczyłam wielu porażek,  z których nie zawsze wychodziłam silniejsza. Przeczytałam setki książek i artykułów traktujących o samorozwoju i przyznam - bywają pomocne. Jednak w żadnej z nich nie znalazłam gotowej recepty na osiągnięcie samospełnienia. Dojrzałam w końcu, by zaakceptować fakt,  że takiej recepty po prostu nie ma.  Nikt nie da nam pigułki szczęścia. Ten ogrom rad, informacji i zasad w poradnikach jest bezsprzecznie niebywale cenny, ale niestety - nie uniwersalny. I na tym polega mądrość czytania. Przyjmuj wyłącznie to, co pasuje do Ciebie. Do Twojej osobowości, do Twoich ułomności, do Twojej inteligencji, ba! nawet do Twoich przekonań religijnych! Podświadomość bowiem odrzuci wszystko, co choćby w minimalnym ułamku uzna za fałszywe. Dlatego owszem - trzeba czytać, trzeba pracować nad sobą. Ale z głową.
Bo szczęście to stan umysłu.
      Żadne to odkrycie, wiem. Ale niewyobrażalnie mną wstrząsnęło, gdy w końcu sobie to uzmysłowiłam. Radość, smutek, ekscytacja, rozczarowanie (możesz tu wpisać jakąkolwiek emocję) są stanami umysłu! Skoro tak, to super! Bo mam nad nimi kontrolę! Mogę zmienić swoje emocje, jeśli w pełni je sobie uświadomię. Mogę przestać być wiecznie niezadowolona z życia zmieniając jedynie perspektywę! Czy się udało? Nie wiem. Wychodzę z założenia, że dzień pochwalić można dopiero po zachodzie słońca, a życie...na łożu śmierci. Jednak na podstawie wiedzy, którą dziś posiadam i zakładając, że nadal będę trzymała się wytyczonego kursu mogę śmiało stwierdzić, że tak - jestem na dobrej drodze.